Polska: Gazeta Stołeczna: Jak rozgryźć Chińczyka w Warszawie

Facebook Logo LinkedIn Logo Twitter Logo Email Logo Pinterest Logo

http://miasta.gazeta.pl/warszawa/1,34862,5643657,Jak_rozgryzc_Chinczyka_w_Warszawie.html

"Gdzie wasza druga linia metra? W Pekinie budujemy dziesięć linii naraz.
W Szanghaju 30 km z lotniska do centrum szybka kolej pokonuje w siedem
minut. Widzisz różnicę? A wy ciągle mówicie nam o wolności"

Pierwsza prawda o Chińczykach w Warszawie: by ustalić, kto zacz, trzeba
zastosować test trzech T i jednego F. Czyli zapytać o Tybet, Tajwan,
Tiananmen i Falun Gong. Gdy okaże się, że Tybet i Tajwan to zbuntowane
chińskie prowincje, masakra na placu Tiananmen była politycznie
uzasadniona, a Falun Gong to niebezpieczna sekta, będzie to znaczyło, że
spotkaliśmy pracownika ambasady albo biznesmena, który działa w imieniu
rządu i w życiu nie powie złego słowa na swój kraj.

Druga prawda o Chińczykach w Warszawie: myślą, czują, mają własne
zdanie, ale nigdy nie powiedzą, co myślą, czują i jakie jest ich zdanie.

Autorem pierwszej prawdy jest Robert Krzysztoń ze Stowarzyszenia Wolnego
Słowa.

Autorem drugiej - Huang, Chińczyk od ponad 20 lat mieszkający w Warszawie.

Irena, Chinka spolonizowana: - Chińczycy mówią o swoim kraju półprawdę,
choć częściej prawdę. Jednak niektórych pytań, na przykład o wolności
osobiste, wielu z nich nie rozumie. Polak myśli, że Chińczyk ściemnia, a
on po prostu nie wie, jak odpowiedzieć.

Czeng, Chińczyk równie spolonizowany: - Chińczycy są dumni ze skoku
inwestycyjnego swego kraju. Nie żyją trzema T i jednym F. Na tym
skupiają się tylko media.

Miejsce I - Ogród Krasińskich

Niedziela, godz. 14.30. Na trawniku w pobliżu jeziorka zaczynają się
ćwiczenia Falun Gong. Dołączyć może każdy. Kilkanaście osób stoi boso w
kręgu. Mają zamknięte oczy, podnoszą i opuszczają ręce, kucają,
zastygają w bezruchu. Z magnetofonu płynie relaksująca muzyka. Na
tablicach rozstawionych przy alejce spacerowicze mogą wyczytać, że Falun
Gong, znany również jako Falun Dafa, to praktyka medytacji i łagodnych
ćwiczeń służąca kultywowaniu w sobie prawdy, życzliwości i cierpliwości.

Chiński rząd zakazał w 1999 r. praktykowania Falun Gong. Członków ruchu
spotykają represje. Naruszenie zakazu jest karane więzieniem lub
osadzeniem w obozie pracy. Chińska propaganda lansuje pogląd, że Falun
Gong to organizacja polityczna, która dąży do obalenia władz
komunistycznych.

Ludzie zbierający się co niedziela w Ogrodzie Krasińskich, tuż pod
bokiem chińskiej ambasady, wiedzą, że ich droga do Chin jest zamknięta.

- To dobre być blisko ćwiczących, dostaje się dużo dobrej energii -
uśmiecha się niska kobieta w okularach. - Dzień dobry, jestem Alina.

Zhang Quian, w Warszawie Alina

Pochodzi z Shenyang w Mandżurii. Córka chirurga, miłośnika literatury,
biegle mówiącego pięcioma językami. Podczas rewolucji kulturalnej
wyciągnięto go z domu i ślad po nim zaginął. Zhang Quian miała wtedy 11
lat. Ojca uznano za szpiega, bo w domu mieli aparat i rower
wyprodukowane w Wielkiej Brytanii. Najbardziej obciążająca okazała się
maszyna do pisania, którą służby wzięły za tajną radiostację.

Każe mówić do siebie Alina. Do Polski przyjechała po raz pierwszy na
krótko w 1994 r. Potem wróciła do Chin. - Jednego dnia spotkałam na
ulicy mężczyznę, którego znałam z Polski. Szukał pracowników do firmy
rolniczej. Miałam paszport, ważną wizę. Wyjechałam - opowiada.

Firma w Pabianicach pod Łodzią hodowała boczniaki. Grzyby rosły na kurzu
bawełnianym, odpadzie z fabryk włókienniczych. Szło dobrze, dopóki nie
nastał nowy szef. Firma jednak zbankrutowała, bo nagle zabrakło
materiału do hodowli grzybów.

Teraz pracuje w firmie handlującej AGD. Nie dziwi się już Polską, ale
początki były trudne. - Chińczycy lubi warzywo. Ja przyjechała, idę na
targ, ale tam dla mnie nie ma warzywo, tylko ogórek i pomidora! A
kapusta? U nas jest więcej niż dziesięć rodzajów kapusta, inne na
pierogi, inne na zupę. No i w Chiny są małe zielone ogórki, które można
jeść ze skórą, a tu na ogórkach skóra taaaka gruba! - śmieje się. - W
urzędach nikt nie mówił po angielsku. Szłam po pozwolenie na pracę i
kazali mi mówić po polski. Niemożliwe takie życie, myślę, wracam do Chin!

Nie wróciła. Mieszkała w Warszawie przy placu Wilsona. - Kobieta, od
której wynajmowałam mieszkanie, często mówiła, że Hitler i Stalin to
jedno zło. Dziwiłam się, bo Stalin w sercu Chińczycy dobry był, podobnie
jak Mao. Teraz wiem, o co jej chodziło - mówi.

Chciałaby, żeby Chiny się obudziły. I ma w tym budzeniu swój udział.

Miejsce II - Wólka Kosowska

Sobota, godz. 9, Chińskie Centrum Handlowe w Wólce Kosowskiej.
Największa w Europie Środkowo-Wschodniej giełda obrotu towarami z Azji.
Między samochodami z rejestracjami z całej Polski lawirują tragarze na
hulajnogach. W ciągu dnia przewożą na nich setki kilogramów towarów.

Gdy w 1992 r. minister Jacek Kuroń z chińskimi biznesmenami wmurowywał w
Wólce kamień węgielny pod budowę centrum, we wsi wysiadł prąd.
Uroczystość uratował sołtys, który pobiegł po agregat. Według magazynu
"Forbes" z marca w rankingu atrakcyjności dla biznesu miejscowości
poniżej 100 tys. mieszkańców Wólka Kosowska plasuje się tuż za Sopotem.
Na terenie centrum azjatyckiego w ciągu ostatnich pięciu lat ulokowało
się prawie 400 firm. Mieszkańców Wólka ma 300.

Większość towarów z metkami "made in China", które są sprzedawane na
bazarach i w sklepach całej Polski, jest kupowana właśnie tutaj. Hektary
powierzchni handlowej, setki boksów. Parę butów można mieć już za 3 zł,
majtek - za niecałą złotówkę.

W każdą sobotę Alina roznosi po chińskich boksach niezależną gazetę
"Epoch Times". Jest drukowana w Hamburgu, w języku chińskim (w niedzielę
chodzi z nią na stadion, wysyła ją też do chińskich firm i restauracji).
7 czerwca zaatakowała ją tam jej rodaczka. Uderzyła ją, darła gazety.
Właściciele sklepików twierdzili, że to Lei Wu pracująca w przeszłości
dla chińskiej ambasady. Trzy dni przed tym incydentem Alina mówiła pod
ambasadą o prawach człowieka w Chinach podczas Światowej Sztafety Znicza
Praw Człowieka.

Ambasada dostarczyła chińskim najemcom w Wólce naklejki ze znakiem
zakazu i nazwą "Epoch Times". Część ludzi je wystawiła, ale gazetę biorą
dalej. Wyrywali sobie zwłaszcza wydanie specjalne "9 komentarzy na temat
partii komunistycznej". Alina: - Wystawili tabliczki, bo się boją, że
będą mieć problem z wizą. Ale daję im gazety, bo chcę, żeby zrozumieli,
że jest nie tylko jedna partia, jeden głos i jedna prawda. Chiny mają
pięć tysięcy lat historii i kultury. Ale wystarczyło kilkadziesiąt lat
komunizmu, żeby ludzie nakleili znak "stop" dla innych poglądów.

Nie wszyscy to zrobili. W jednym z boksów hali trzeciej Alina ma duże
wsparcie.

- Ja jestem małosłowny człowiek, skromny - zastrzega jego właściciel. -
Nazywam się Huang.

Huang, ojciec Piotra i Pawła

Mieszka w Warszawie już ponad 20 lat. W 1985 r. przyjechał na studia w
ramach wymiany rządowej. Najpierw przez rok uczył się języka w studium
dla obcokrajowców w Łodzi. Potem trafił do Szkoły Głównej Planowania i
Statystyki; dziś to Szkoła Główna Handlowa.

- Miałem skończyć studia w 1991 r., wrócić do Chin i pracować w
ministerstwie gospodarki. Ale po drodze był plac Tiananmen. Pomyśleć, że
Polska i Chiny tego samego dnia przeżyły poważną zmianę: u was 4 czerwca
1989 roku były wolne wybory, w Chinach masakra studentów. Wiadomości we
wszystkich stacjach telewizyjnych na świecie zaczynały się od tych dwóch
wydarzeń - zamyśla się. - To, co się stało, to był dla mnie szok, bo
popierałem demokratyczne przemiany w Chinach. Było nas wtedy kilkunastu
chińskich studentów w Warszawie, poszliśmy pod ambasadę,
demonstrowaliśmy razem z Polakami. Nawet pracownicy ambasady nas wtedy
popierali.

Huang nigdy nie wrócił do Chin. Po 19 latach od tamtych wydarzeń siedzi
w parku na trawie w pozycji lotosu i wylicza, czym się zajmował w
Warszawie: pracował w firmie handlowej, w restauracji, był przewodnikiem
dla grup turystów, tłumaczem biznesmenów. W 1991 r. przyjechała z Chin
jego żona. Dziś mieszkają w Marinie Mokotów, mają własną firmę handlową
- sprzedają hurtownikom damską bieliznę w centrum azjatyckim w Wólce
Kosowskiej (Huang: - Dzięki Chinom świat może tanio żyć: u mnie
biustonosz kosztuje 5-15 zł, na targu 10-25. W normalnym sklepie trzeba
dać 60 zł).

W Warszawie urodziło się dwóch ich synów: Paweł i Piotr. Huang jest z
nich dumny: - Dobrze się uczą. Paweł dostał się w tym roku do liceum
Batorego. Mówi w sześciu językach: polskim, chińskim, francuskim,
niemieckim, rosyjskim i japońskim.

Miejsce III - Szczęśliwice

Sobota, osiedle u zbiegu ulic Kurhan i Drawskiej. Kameralne bloki za
niebieskim płotem. Nazwa Chińskie Osiedle przyjęła się w okolicy i
pojawia się nawet w oficjalnych dokumentach dzielnicy Ochota. W bramie
szlaban i napisy po polsku i po chińsku. Wzdłuż osiedla spacerują
skośnookie pary. Czarnowłose dzieci grają w piłkę. Mieszka tam 50-60
Chińczyków. Spotykają się w restauracji Chinatown w Al. Jerozolimskich i
jej filii w Blue City. Jeden z nich właśnie stamtąd wraca. - Jestem
Nanshan Xie - przedstawia się.

Nanshan Xie, wyznawca biznesu

Siadamy przy piwie w parku Szczęśliwickim. Nanshan pochodzi z miasta
Wuhan w środkowych Chinach. W Warszawie pracuje w dziale marketingu
jednej z chińskich firm. Twierdzi, że w Chinach miałby większe
możliwości zarabiania i awansu, ale jest młody, chce poznać Europę.
Wcześniej krótko był w Niemczech, we Francji, w Anglii. W Polsce jest
czwarty rok. - Na zdrowie! - stukamy się szklankami.

Zapytany o olimpiadę promienieje. Zupełnie jakby czekał na to pytanie.
Jest dumny. - Cały świat patrzył podczas olimpiady na Chiny - podkreśla.
- I świat, i Chiny odkryją się teraz wzajemnie. Wreszcie.

On wciąż odkrywa Polskę: - Wiedziałem od dziecka, że Polska to kraj
Marii Curie, Chopina, Jana Pawła II. Wyrastałem w przekonaniu, że
wszystko jest tu piękne.

Teraz weryfikuje wyobrażenia. - Sposób, w jaki często mówicie o Chinach,
wprowadza w błąd! - irytuje się. - Chiny przygotowały olimpiadę, wielką
imprezę, a wy tylko krytykowaliście. To tak, jakby ktoś wszedł na
przyjęcie i wywrócił zastawiony stół. Ja tak się czuję. Polacy zawsze
pytają o to samo: Tybet, prawa człowieka, swobody obywatelskie,
wykorzystywanie taniej siły roboczej. Wiesz, ile razy czułem się tym
zraniony?

Jego prawdy o Chinach:

Tybet. Tybetańczycy to część chińskiej rodziny już od XIII w. 50 lat
temu Chińczycy obalili w Tybecie niewielką uprzywilejowaną grupę, która
narzucała narodowi system niewolniczy. O okupacji nie ma więc mowy, to
było oswobodzenie. Ostatnio niedobitki panującej niegdyś grupy wywołały
zamieszki w Lhasie. To nic nie zmieni. Tybet jest i będzie na zawsze
częścią Chin.

Prawa człowieka. To nie jest w Chinach problem. Kraj jest coraz
bogatszy, dzięki temu ludzie mają coraz więcej możliwości. Zarobienia
pieniędzy, a tym samym zmiany życia.

Wyzysk. To przesada, fałszywy news. Negatywne przykłady pewnie się
zdarzają, ale wyzysk jest wszędzie na świecie.

Jego prawda o Polsce : - Wasza ekonomia raczej dołuje. Chińska rwie się
w górę. I chociaż średnio wychodzi, że Chińczycy są biedniejsi niż
Polacy, bo biedniejsza jest nasza ludność na głębokiej prowincji, to
twierdzę, że generalnie Chińczycy korzystają teraz z życia podobnie jak
Polacy. W dużych miastach mamy lepsze niż wy mieszkania, centra
handlowe, restauracje, kluby, muzea, opery, drogi, koleje i lotniska. A
gdzie wasza druga linia metra? W Chinach jedna firma buduje osiem linii
metra naraz. W Pekinie 10 linii metra jest w budowie i rozbudowie.
Widzisz różnicę, widzisz?

Nanshan jest tak nakręcony, że nie daje sobie przerwać: - Budujemy linię
kolejową Pekin - Wuhan - Kanton - Hongkong. Speed 350 km. W Szanghaju
30-kilometrową drogę z lotniska do centrum szybka kolej pokonuje w
siedem minut. A wy mówicie nam ciągle o prawach człowieka i wolności.
Czym jest wolność?

- Czym?

- To możliwości. Biznes. Biznes robi przyjaciół, bo jak z kimś robisz
pieniądze, to go nie zaatakujesz. O tym Polacy jakby nie pamiętali.
Chińskie firmy w Polsce są wycinane już na wstępnym etapie negocjacji.
Dlaczego?

Nanshan sam sobie odpowiada: - Mieliśmy mało szans, by się dobrze
zrozumieć. Wy nie wiecie, że dziś Chińczycy cieszą się wolnością, jakiej
wcześniej nie zaznali. Kiedy weszliście w europejskie struktury,
przejęliście zachodni sposób opisywania Chin jak kalkę. A równocześnie
łatwo się oburzacie, jeśli ktoś nie rozumie Polaków. Powołujecie się
wtedy na waszą skomplikowaną historię. Pamiętaj, nasza historia jest
jeszcze bardziej skomplikowana.

Miejsce IV - restauracja Bliss na Mariensztacie

Wieczór, powszedni dzień. Tylko trzy stoliki zajęte. Właściciel
podchodzi do gości, poleca, co najlepsze. Uśmiechnięty. Dogląda i
kuchni, i sali. W tym czasie w jego drugiej restauracji przy Twardej
honory gospodyni pełni żona. - Możemy porozmawiać - zgadza się. - Jestem
Qu Yong.

Qu Yong, restaurator

Z wykształcenia lekarz, pochodzi z lekarskiej rodziny. Przyjechał do
Polski w pamiętnym roku 1989. Prosto z Finlandii, gdzie odwiedzał
rodzinę. Został w Warszawie, bo dostrzegł tu możliwości robienia
biznesu. Najpierw pracował w firmie, która sprowadzała jedwab. Potem w
kilka osób otworzyli jedną z pierwszych chińskich knajp w Warszawie -
Hong Kong House przy pl. Narutowicza.

Trzy lata później dojechała do niego żona z synem. Dziś syn jest po
studiach informatycznych, mówi jak Polak. Ale niedawno wyjechał do Chin.
Za dziewczyną.

Qu Yong uważa, że Warszawa to świetne miejsce do robienia biznesu. Z
ludźmi też można się łatwo dogadać, i to mimo, że dogaduje się po
angielsku - po polsku jest w stanie rozmawiać z gośćmi restauracji o
składzie potraw.

Pieniądze są, choć harować trzeba. W ciągu 19 lat pracy w Polsce miał w
sumie najwyżej miesiąc urlopu. W zeszłym roku wziął tydzień, z tego pięć
dni był w Chinach. - W Pekinie wieżowce strzelają w niebo. W Warszawie
nie ma takiego szalonego rozmachu, ale miasto jest rozbudowane w lepszym
guście - uważa.

Dobry klimat biznesowy w Polsce zaczyna być dostrzegany przez rodaków Qu
Yonga. On sam twierdzi, że ostatnio ściągnęło ich tu około pół tysiąca,
głównie z Węgier, Włoch i Czech.

Wciąż dziwi go, jak dużo ziemi się u nas marnuje. - W Chinach to nie do
pomyślenia. Tam każda grządka jest uprawiana. Polska nie musiałaby
żadnej żywności kupować z Holandii czy Hiszpanii, gdyby wokół Warszawy
były tunele foliowe dla upraw - twierdzi.

Miejsce V - akademik

Niedzielne popołudnie. Okna pootwierane. W jednym chłopak opala się na
parapecie, w innym piją piwo, w kolejnym ktoś myje zęby. Przy portierni
czarnowłosa dziewczyna: - To na mnie czekasz. Jestem Tina.

Tina, stypendystka

Choć miała nadzieję, że w ramach rządowego programu będzie studiować w
Anglii, z Polski też jest zadowolona.

Cieszy ją ludzka uprzejmość. Choć pierwsze wrażenie było nie najlepsze.
Chińskie duże miasta są pełne architektonicznego rozmachu, strzelających
w niebo szklanych symboli nowoczesności. Chińczyk, który pierwszy raz
jest w Warszawie, widzi stare i niezbyt ładne budynki. Utwierdza się w
przekonaniu, że Polska jest krajem nienowoczesnym, gdzie życie toczy się
powoli. Bez bezkresnych korków, ścisku w metrze, na przystankach,
przejściach dla pieszych. Kto nie był w chińskiej metropolii, tego
uczucia nie zrozumie. Tina: - Kolega z Wrocławia, gdy wrócił ze
stypendium w Chinach, powiedział: "Teraz widzę, jaka Polska jest pusta".

Wszechobecne tłumy i tłok działają na wyobraźnię Chińczyka. Widać jak na
dłoni, że jak będzie jeszcze więcej ludzi, produkcja nie nadąży, żaden
system nie wydoli. Dlatego Tina uważa, że polityka ograniczania urodzin
i zasada jednego dziecka jest racjonalna. Nigdy nie myślała, by kiedyś
mieć więcej dzieci. - Rodzice, którzy mają jedno dziecko, bardziej się
na nim koncentrują. I nadzwyczajnie o nie dbają - podkreśla.

Numer jeden to wykształcenie. Syn krewnych Tiny jest w dobrej szkole
średniej. Jako że znajduje się ona poza wyznaczonym rejonem, rodzice
chłopca zapłacili 9 tys. juanów, by mógł do niej chodzić. Stać ich było,
bo - jak mówi Tina - zaliczają się do upper middle class (zarabiają
łącznie ok. 7 tys. juanów, mają 100-metrowe mieszkanie i pieniądze na
dobry samochód). Oficjalne opłaty za przenoszenie dzieci do szkół
pozarejonowych to dziś w chińskich miastach rzecz powszechna. To coś
innego niż równie powszechne, ale przyjmowane pod stołem datki za
umieszczenie dziecka w klasach z wyselekcjonowanymi uczniami. Tina: - Tę
sprawę załatwia się szeptem, bo teoretycznie nauka jest bezpłatna. Ale
ta bezpłatna szkoła chętnie bierze pieniądze od rodziców.

Czy ludzie rozmawiają o tej szarej strefie? - O tej akurat tak -
twierdzi Tina. - Ale o polityce raczej nie.

Trudne pytania o Tybet czy masakrę na placu Tiananmen nie padają.
Zresztą Tybet to po prostu odległa chińska prowincja. A Tiananmen? Mało
kto wie, co się tam zdarzyło.

Hu Jintao, obecny sekretarz generalny partii komunistycznej, robi na
Tinie dobre wrażenie. - Władza zniosła podatek rolny, mówi, że człowiek
jest ważny, ludzie stają się bogatsi - wylicza.

Olimpiada zjednoczyła naród, wzmocniła chińską dumę. Tina: - Nam,
Chińczykom, bardzo zależy, by świat docenił, co zrobiliśmy dobrego. Tylu
ludzi się starało i nie mogą się doczekać uznania. Jest nam przykro, że
świat dostrzega tylko sprawy negatywne.

Zasada ogórka

Alina: - Znam wielu Chińczycy, ale ilu ich może być w Warszawie? Jakaś
gazeta napisała ostatnio, że w Polsce jest ich trzy tysiące. Jak znasz
jakiegoś Chińczycy, daj adres, będę mu wysyłać gazetę. W Warszawie jest
mój drugi dom. Jestem Chińczycy, ale mieszkam w Polsce i coś powinnam tu
dać z siebie. Niektórzy robią, że tylko Chiny są dobre, a tu mnie nie
interesuje. Tak nie powinno być. Jeśli człowiek dużo mieszka w inny
kraj, to jest jak twój własna kraj.

Restaurator Qu Yong ocenia, że w Warszawie i okolicach mieszka i pracuje
około tysiąca Chińczyków: - Za 20 lat będzie ich przynajmniej dziesięć
tysięcy. Jest dla nich praca na budowach, a także w rolnictwie.

Czeng: - Kiedy usłyszałem, że drugą linię metra mogą zbudować Chińczycy,
odetchnąłem z ulgą, bo to gwarancja, że powstanie szybko. W Polsce jest
szokująco wolne tempo inwestycji.

Huang: - Wiem, że nie jestem wystarczająco życzliwym człowiekiem i muszę
dużo nad sobą pracować. Chociaż wyglądam jak Chińczyk i w domu mówimy po
chińsku, Polska to mój kraj. Wciąż uczę się języka, bo moja gramatyka i
akcent nie są dobre. Pięknie tu jest. Na nic nie narzekam. Skóra na
ogórkach nie jest dla mnie za gruba.

Edyta Różańska, Wojciech Tymowski

* * *

Facebook Logo LinkedIn Logo Twitter Logo Email Logo Pinterest Logo

Zachęcamy do drukowania i rozpowszechniana wszystkich artykułów opublikowanych na Clearharmony, lecz prosimy o podanie źródła.