Obozy koncentracyjne i handel organami mordowanych więźniów to
rzeczywistość w komunistycznych Chinach - przypominali dziś chińscy
obrońcy praw człowieka w Oświęcimiu
"Apel do świata" chińskich obrońców praw człowieka w Oświęcimiu
Obozy koncentracyjne i handel organami mordowanych więźniów to
rzeczywistość w komunistycznych Chinach - przypominali wczoraj chińscy
obrońcy praw człowieka w Oświęcimiu
Chińczycy ze Stanów Zjednoczonych i Australii opowiadali o dramatycznej
sytuacji w Chinach na konferencji w oświęcimskim Centrum Dialogu i
Modlitwy. Miejsce wybrali nieprzypadkowo. Wielokrotnie przypominali, jak
w czasie II wojny światowej opinia światowa była obojętna na los Żydów.
Teraz - przekonywał prof. Sen Nieh z Amerykańskiego Uniwersytetu
Katolickiego w Waszyngtonie - sytuacja dotyczy jego rodaków masowo
zabijanych przez chińskie władze w co najmniej 36 obozach
koncentracyjnych. "60 lat temu świat nie chciał uwierzyć. Czy nasze
sumienie pozwoli na to dzisiaj?" - można było przeczytać nad zdjęciami
ofiar hitlerowskich i chińskich obozów śmierci. Makabrycznie okaleczone
ciała chińskich więźniów politycznych na współczesnych fotografiach
wskazywały, że przed śmiercią wycięto z nich organy do przeszczepów. O
kwitnącym handlu ludzkimi narządami w Chinach mówiła m.in. lekarka
Jianmei Yu, która dziesięć lat temu wyjechała z Pekinu do Stanów
Zjednoczonych. Cytowała świadków i oficjalne chińskie media na dowód, że
tamtejsze władze rozwinęły w dochodowy interes przeszczepy organów od
skazańców. Większość "dawców" - jak podkreślała dr Jianmei Yu - to osoby
praktykujące starożytną dyscyplinę medytacyjną Falun Gong, z którymi w
ostatnich latach rozprawił się komunistyczny reżim. Ich wielki napływ do
obozów miał sprawić, że tylko w jednym Azjatyckim Centrum
Transplantologii Organów liczba przeszczepów nerki wzrosła z kilku w
1998 r. do 1,6 tys. w 2004 r.
- Na całym świecie czeka się na takie operacje po kilka lat, a tam
wystarczy zapłacić odpowiednią sumę, aby przeszczep był gotowy w
miesiąc. Jak to możliwe? Mają po prostu "bogate złoża" dawców -
opowiadała chińska lekarka. Jak podkreślała, od czasu ujawnienia tych
faktów na świecie chińskie szpitale przyspieszyły tempo przeszczepów.
Ponaglają potencjalnych pacjentów, informując, że później nie będzie już
takiej okazji.
- Dochodzą nas coraz bardziej przerażające wieści o "wyeliminowaniu
kwestii Falun Gong". Dla wielu brzmi to bardzo podobnie do "ostatecznego
rozwiązania" - alarmowała dr Yu.
Zdjęcie swego zamordowanego męża pokazywała Zhizhen Dai z Sydney, która
kilka lat temu zbiegła do Australii. Do Oświęcimia przyjechała z
sześcioletnią córką Fadu. - Osiwiałam, gdy usłyszałam o jego śmierci.
Zginął tylko dlatego, że uprawiał Falun Gong - wspominała łamiącym się
głosem młoda Chinka. Z innymi uczestnikami konferencji gorąco apelowała,
by upominać się o więźniów chińskiego gułagu. Do wezwania przyłączyła
się m.in. mieszkanka Izraela Łarisa Wilsker, której część rodziny
zginęła podczas Holocaustu. - Każdy człowiek, bez względu na narodowość,
powinien upominać się o ofiary obozów śmierci - przekonywała po rosyjsku.
• W sprawie „chińskich obozów śmierci” światowe organizacje obrony praw
człowieka i rządy zachowują do tej pory daleko idącą wstrzemięźliwość.
14 kwietnia amerykański Departament Stanu stwierdził, że nie ma dowodu
na to, że szpital pod Shenyang jest obozem śmierci dla Falun Gong. -
Przed wizytacją obcych dyplomatów władze chińskie zacierają ślady -
odpowiada Falun Gong.
Ireneusz Dańko, Oświęcim, mak 10-05-2006, ostatnia aktualizacja
09-05-2006 20:01
* * *
Zachęcamy do drukowania i rozpowszechniana wszystkich artykułów opublikowanych na Clearharmony, lecz prosimy o podanie źródła.